butami, ostatnio robił to, gdy miał dziesięć lat. Na rogu, gdzie znajoma apteka, babinka sprzedawała, mrucząc modlitwy, białe chryzantemy. U haczykowatego nosa wisiała kapka, długa na paznokieć, jak sopel bursztynu. Kościstymi palcami pocierała nabrzmiałe od wietrzyska i zimna fioletowe policzki. Ryży wyrostek, piegowaty jak indycze jajo, w taniuchnej czapeczce, zawzięcie przytupywał obok. Kibic czy złodziejaszek? Aby tę parę wyminąć, Jassmont zwolnił jeszcze bardziej, teraz już nie szedł, ale się wlókł. Skrzywił się, ależ szybko ta stolica zdziadziała.<br>Nie dalej jak poprzedniego dnia usłyszał od teoretycznie poważnego człowieka, profesora uniwersytetu, taką wierutną bzdurę: Mussolini zmieni front, sprzymierzy się z Anglikami, ponieważ nie