To kwestia konieczności podyktowanej przez paraliżujący strach. Pozbawiony dystansu, jaki dzieli ludzi zdrowych od chorych, i poczucia bezpieczeństwa, stałem się po prostu jednym z pacjentów na tym oddziale i wcale nie pomaga to, że uważam się za kogoś z innego świata, świata ludzi zdrowych, tej statystycznej, przeważającej zbiorowości, która wyznacza psychiczną normę, czymkolwiek by ona była. Leżę jak trusia, na widok mojego sąsiada z sali trzęsę się ze strachu i czuję upływający czas. Czas stracony. W poszukiwaniu straconego czasu. Jak u Prousta. Tyle tylko, że ja niczego już nie poszukuję. Mam po prostu wszystkiego serdecznie dość.<br><br>Kowalski od wczoraj nie rusza