z montażowni, a ona musi ich jakoś zatrzymać. Podeszłam do drzwi, podniosłam nogę i oparłam podeszwę buta o futrynę, na wysokości ich brzuchów. Wajda zawył z zachwytu. Następną godzinę spędził na własnoręcznym przyklejaniu plastrem nogawki moich spodni do buta, żeby nie zsuwała się z łydki, kiedy podnoszę nogę. Ekipa czekała, pukając się w czoło.<br>Szepty po kątach już mi nie przeszkadzały. Andrzej, Edward, Ścibor-Rylski bawili się mną jak Kaczorem Donaldem. Czułam się akceptowana przez najważniejsze osoby w ekipie; wystarczyło.<br>Rola Agnieszki zaczęła się rozrastać. Wieczorami u Wajdy, kołysząc się w jego ogrodzie na huśtawce, jedząc, zasypiając, słuchałam rozmów o tym, jakie