poszłam szukać plecaczka.<br>- Ale cię nie uderzył. <br>Gdzie tam. Stał odwrócony plecami i kiwał się przy kranie z zimną wodą. Machnęłam ręką na dwadzieścia baksów - na tyle mi wisiał. Siobhan pokiwała mi na pożegnanie, a ja walnęłam drzwiami i się zanurzyłam w tamten tłum, ten sam co zawsze. Chmary chuderlawych punków na rogu St. Mark's Place, bumy, żule, artyści areny, a obok charczą sobie białe autobusy, jadą gońcy rowerowi, taksówki. Wstępowałam w to wszystko jak w taką duszną, zakurzoną, wielką łąkę - taką z bzyczeniem różnych pancernych owadów. Zamknij oczy, to zobaczysz, łąka wielka jak Lower East Side, dookoła tylko potężne żujące