przyjaciół i że pójdziemy razem. Poczęliśmy się czołgać blisko siebie. Trwało to z pół godziny, szczekały jakieś psy, parę razy rozległa się salwa karabinów. Musieliśmy już minąć granicę, ale czołgaliśmy się dalej, wreszcie las począł się przerzedzać, aż znaleźliśmy się u stóp nagiego, trawiastego pagórka. Wówczas wstaliśmy i, pochyleni, pędem puściliśmy się pod górę, aż znaleźliśmy się na szczycie. Usiedliśmy zdyszani. Rozejrzałem się wkoło. Jaki kilometr za pagórkiem bielił się szlaban, sylwetka żołnierza i ciemny profil domu straży.<br>- Jesteśmy w Szwajcarii - powiedziałem i rozłożyłem się na trawie, a nade mną wysoko, przestrzennie było niebo ze swoim szafirem, swoją świetlistością, swoimi gwiazdami, swoją