to była wspaniała zieleń, miętowa, równiutka, odrzucająca jednakowo światło i cień. Pod względem ubioru profesor prezentował się wybornie. Wrażenie psuł pseudowolterowski fotel. Wskazał Jassmontowi kosmatą dłonią krzesło. Jassmont usunął książki z krzesła, położył je na rogu biurka. Biurko było prawie puste, trochę notatek, dwie książki, pióra, kałamarz, suszka, zdjęcie w ramce. Jassmont miał za plecami zielonkawe światło, odgłosy idące z parku, zgrzyt tramwajów przejeżdżających przez plac Wilsona. Profesor, gdy mówił, przerzucał kartki z notatkami, ściszonym głosem, z drażniącą manierą akcentowania ostatniego słowa w zdaniu. <br>- Na wstępie muszę zrobić, z konieczności, bardzo istotne zastrzeżenie. Moje badania miały bardzo ograniczony zakres. Dziedzina, którą