domków swoich wyszły senne szpaki,<br>by choć spojrzeć na tanecznicę;<br><br>zasię ta, wokół klombu, z brzękadłem,<br>jeszcze raz, jeszcze raz i na powrót,<br>aż się stał brząkającym szmaragdem<br>stopą nocy trącony ogród,<br><br>a nasz klomb powierzchnią zwierciadła,<br>gdzie spoczęły wszystkie konstelacje...<br>i krzyknęła noc, i upadła<br>do twych stóp jak raniony gacek.<br><br>Noc umiera<br><br>Już się księżyc zasępiał i mętniał,<br>lecz zielone jeszcze oczy miał i duże;<br>nieobeszła otwarła się głębia<br>dla dywanów i dla poduszek.<br><br>Gwiazdy z myrry i gwiazdy ze złota<br>układały na szybach swój rebus,<br>a z chmur ku nam jakby po schodach<br>zstępowało śpiewanie niebios.<br><br>Wtedy z