Jassmont odrzucił niedopałek najdalej jak mógł i włożył ręce do kieszeni.<br>- A może jednak...<br>Śnieg chrupał, trzaskały drobne gałązki, których szadź wcześniej nie dopadła. Narosło najwspanialsze słońce i jego promienie zalały przestrzeń. Przeszli tych parę kroków bardzo wolno. Jeden żołnierz otworzył drzwiczki, drugi siadł za kierownicą. Ledwie usiedli, podano im rdzawobrunatne wełniane koce.<br>- Od spodu ciągnie, warto okryć nogi.<br>Jassmont poczuł się jak dziecko, które nie ma jeszcze prawa stanowić o sobie. Pozwolił opatulić sobie nogi kocem. Kątem oka obserwował tamtego człowieka, inteligencka twarz, myśląca i zagubiona, uparcie patrzył przed siebie. Całą drogę milczeli, śnieżek ciął, silnik powarkiwał. <br>We młynie towarzysz