i zawróciła do domu.<br>Stali właśnie przed furtką sadu rodziców Jerzego, chłopiec pożegnał się i wszedł. W tym małym, parterowym domku mieszkał, a okna jego pokoju wychodziły na sztachety, za którymi rozpoczynał się sad rodziców Zoi. Siedząc przy swoim stoliku miał przed oknami rzędy drzew, z których jesienne wiatry strząsały rdzewiejące liście.<br>Blade słońce napełniło ten mały sadek słodkim, kolorowym ciepłem, między pniami drzew, z których deszcze zmyły już wapno, bielała ściana starego domu Zoi, niby krwią znaczona rubinowymi liśćmi dzikiego wina.<br>Na małych, okrągłych klombach kłębiły się różnokolorowe astry, a wszędzie pod ścianami na rabatach słały się pożółkłe łodygi i