nabrzmiały u brzegów - z następną porcją. Mówił, mówił, stale nienasycony. Swoje zamiary przedstawia ł jako rzeczy zrobione, pragnienia i marzycielskie fikcje - jako istniejące rzeczywistości. Nieraz się co prawda zastrzegał, że wszystko, co mówi - jest nie dość dojrzałe i zakorzenione... Ale był to, jak myślę, rodzaj zabezpieczenia, mała kotwica rzucona ku realności, by móc przez następną podarowaną mu chwilę mówić dalej... Kiedy przyniósł mi swoje wiersze i prozatorskie szkice, zrobił mi najpierw na ich temat prelekcję, co jest niedobre, co niegotowe, a potem określił wszystko terminem - "grafomania"... Nie mógł ścierpieć, by leżały u mnie zbyt długo, za dwa dni przybiegł po moje