na co dzień. Zwykle wychodziliśmy na główną ulicę miasta, wytyczoną po linii prostej lepiej, niż to ja potrafiłem na lekcji geometrii z linijką w ręku. Po drodze omijaliśmy duży, pusty plac wybrukowany kocimi łbami. Ten plac pamiętam dobrze. Kojarzył mi się z reprodukcją obrazka, którą widziałem u matki. Obrazek był rodem z koszmarnych majaków, bałem się go. Przedstawiał plac, a na nim sam powóz dorożki, bo <page nr=23> koń szybował brzuchem do góry w obłokach, woźnica unosił się z batem w powietrzu, a pasażer był poćwiartowany, części jego ciała rozrzucone po bruku. Tak wtedy zaczęto malować.<br>Kiedy mnie zaprowadzono do galerii obrazów, wyniosłem