bliskich), że urodziłem się pewnego grudniowego ranka w domu przy ul. Senatorskiej w Warszawie (a nie w żadnym szpitalu, czy klinice, bo damy rodziły wtedy we własnych sypialniach, pewno - dokładnie w miejscu poczęcia). Uczyniłem to z pewnym przyśpieszeniem w stosunku do przewidywanego terminu, jednym słowem <br>-niepunktualnie. W związku z czym rodzice nie przygotowali na tę chwilę zaskakującą ani łóżeczka, ani kołyski dla noworodka. Powędrowałem więc z łona mamy do łóżeczka Stefci, wielkiej lalki mojej siedmoletniej siostry. Otóż, jeżeli do tego suchego faktu dodamy łut wyobraźni, czyli szczyptę fantazji, to moja siostrzyczka, obudziwszy się i zobaczywszy na miejscu ukochanej, ślicznej Stefci paskudnego