przez drogę, która<br>miała być długa, wciąż przed nami, jeszcze daleka, że i nie warto jej<br>było wyprzedzać przedwczesnym strapieniem, a tymczasem nie inna się<br>okazała, niż kiedy na jarmark się szło.<br> Jakaś bezradność nas ogarnęła, może nawet strach, bo od tego ukazania<br>się nam miasta zaczynało się przecież nasze rozstanie, a nie<br>wiedzieliśmy nawet, jak się z nim obejść, czy je udobruchać, czy<br>przekląć, czy spokornieć przed nim, bo byliśmy dotąd zawsze razem i<br>nawet nie znaliśmy innej dla nas możliwości, poza tą jedną,<br>przeznaczoną nam, jakby brzegi rzece, a trawie zieloność, i do tego<br>wieczną jako i my. A