zadarty nos, słowem, oblicze człowieka, którego trudno brać poważnie.<br>A jednak, jak teraz, po latach, Jassmont myślał o nim, Boczkowski wzbudzał podejrzenia - czy aby nie udawał? Ostentacyjnie donaszał garnitury z lepszych, czyli sanacyjnych czasów i rozklejał się, wspominając aromat egipskich. Stale się lękał, że go Niemcy i tak w końcu rozstrzelają, bo jest niefartowny, sam siebie nazywał kolaborantem, a czasem cichym bohaterem. Wtedy żal było patrzeć, jak wysuwa tę swoją nieładną głowę do przodu, jakby chciał się nałykać powietrza: - Szanowny panie, no niech pan sam powie, co ja jestem winien, że jest ta cholerna wojna, mnie nikt o zdanie nie pytał