dwieście pięćdziesiąt. Cisnęli się wszyscy, choć nie każdy mógł udowodnić swoje pokrewieństwo z wojskiem, i nieraz przymykało się oczy na brak dokumentów. "Mojego zabili w trzydziestym dziewiątym, był ułanem w pułku grodzieńskim". "Ma pani świadków?" - "Mam swoje słowo". Fundusz, jaki armia mogła na tę pomoc przeznaczyć, wynosił około półtora miliona rubli, a nie starczyłoby i drugie tyle. Głodnych nakarmić, spragnionych napoić. Ochotniczki mawiały, że pracują w Kanie Galilejskiej. Dla tych rzesz żołnierze i oficerowie opodatkowywali się dobrowolnie na chleb. Trzeba było stworzyć ochronki, sierocińce, szpitale, stołówki. Rozdzielano buty, odzież. Armia stawała się opiekunką. Zosia i jej towarzyszki w mundurach uwijały się