Woda, rozbryzgiwana przez ich podobne do wypalonej gliny ciała, roztrącana do samego dna przez próbujące wierzgać konie, wyskakiwała nad rosnącą wokół stawu kukurydzę, nad tyczkowy groch, zalewając z sykiem dogasające powoli przedwieczorne niebo.<br> To światło, odbite od ilastego dna, chłopcy pławiący konie i skaczący do wody, ich krzyk zmieszany z rżeniem koni, z sykiem zapadającego dnia, były mi na rękę.<br> Mogłem podchodzić do sołtysówny nie widziany przez nią.<br> Mogłem więc iść powoli lub przyśpieszyć kroku.<br> A nawet, gdyby mi to było potrzebne, mogłem usiąść na chwilę w kukurydzy lub w owsie, poczekać na nią, a gdy będzie przechodzić koło mnie, wyciągnąć