nie było ani tego trzeciego (a może trzeciej?), który - jestem pewien - szedł obok niego i mnie drogą z Esfahanu, niewidzialny, ale obaj czuliśmy jego niemal cielesną obecność i słyszeliśmy jego oddech,<br>i wstałem, i otrzepałem z piasku nagie kolana, i samotnie wracałem do miasta witającego mnie ukrytymi za litym murem sadami i ogrodami, które - wierzyłem w to niezachwianie - kiedyś się przede mną otworzą i wkroczę - pokonawszy zaklęciem wiodącą tam furtkę - w ich niepokalaną zieleń, i otoczy mnie senny czar sprzyjający cudom i dziwom, i - któż wie - może odpłynę stamtąd na latającym dywanie lub na smoku, prosząc swoje dobre duchy, aby prowadziły