Nawet w Bibliotece Watykańskiej zaczynało się robić duszno. Z samego rana - owszem, ale tak już od jedenastej gorzej. Pilnowałem więc godzin i punktualnie o wpół do dziewiątej, jeden z pierwszych zasiadałem przy swoim stole. Rozkładałem notatki, wyjmowałem z kieszeni lupę, którą sobie <page nr=97> pożyczyłem od Campillich, i zgłaszałem się w małej salce przy katalogach, gdzie wydawano zapotrzebowane z archiwów materiały. Z tym szło nie najlepiej. Cztery dokumenty przebadane, z których zrezygnowałem, powróciły do mnie. Następne, o które prosiłem, dostarczano mi kapaniną. Na domiar nic z nich nowego nie dało się wycisnąć. Wciąż na pieczęciach, lepiej czy gorzej zachowanych, postaci patronów Roty, a