ani zwyczajowych zachwytów gości, ani dumy próżnej matki - pani Franciszki. Zainteresowanie młodszą córką ogranicza się jedynie do ciągłych pouczeń: co wypada, a co nie wypada tak dobrze urodzonej panience. Daremne są próby tej niespełna wówczas dziesięcioletniej brzyduli, zwanej Lizią, zwrócenia na siebie uwagi matki. Nikt nawet nie zauważa, jak opuszcza salon, jak znikają barwne wstążki nad rurkami angielskich loków, jak biegnie do ogrodu, jak zaszywa się w gęstwinie krzewów nad sadzawką. Siedzi nieruchomo, patrząc w wodę... I widzi: oto wypływa jako srebrzysty łabędź o doskonałym kształcie długiej szyi, to znów unosi się jako ta migotliwa tęczowa ważka, aby za chwilę przemienić