zignorowała go pani Roszko. - Odwróciłam się, bo zawsze jestem ciekawa, kto tak głośno woła, a tu patrzę: kolega ze studiów. Cudo, przystojny, męski brunecik, no mówię ci, cudo.<br>Roszko zachwiał się i arbuz z hukiem spadł na chodnik, obryzgując mu spodnie. Tylko ja się tym przejąłem. Podałem mu chusteczkę, on ściągnął mi pajęczynę z włosów i zaczął wyskubywać igły ze swetra.<br>- I to był kolega ze studiów - ciągnęła opowieść pani Roszko. - Ach, wyobraź sobie, szukał mnie nawet po latach, ale nie wiedział, jak się teraz nazywam. Wcześniej nazywałam się Gałązka, a on nic nie wiedział o panu Roszku. Ach, gdyby mnie