odchodzili szybko do swoich prycz. Nagle serce zabiło mi mocniej: jeden z nich, w stopniu plutonowego, ubrany jak inni w polowy mundur bez oznak broni, przypatrywał mi się badawczo i z pewnym zdziwieniem. Dzieliło nas jeszcze kilku podchorążych. Mechanicznie stukałem dalej obcasami, ale rzucałem coraz ciszej "Podchorąży Piszczyk", a uśmiech ściął mi się na ustach. Czułem bez przerwy wzrok tamtego i widziałem jego surową, mocną twarz. Nagle uświadomiłem sobie, że za chwilę nastąpi katastrofa i że znowu, jak kiedyś na placu Piłsudskiego, nie mogę nic zrobić, żeby jej uniknąć. Drętwy ze strachu czekałem, aż to się stanie. Wreszcie podszedł do mnie