się we znaki, więc dopiero w "godzinie długich cieni", kiedy słońce mocno już się oddaliło ku Nowogródkowi, ruszyliśmy w stronę przeciwną, na wschód, by po przebyciu kilkunastu kilometrów łąkami i lasem stanąć nad jeziorem. Ale niedługo dane nam było kontemplować sielskie uroki wieczoru, kiedy jeszcze różowi się niebo nad zachodnią ścianą lasu, a potem na gęstniejącym błękicie zmierzch zaczyna zapalać parami gwiazdy: jedną na górze, jedną na dole, w lustrze nieruchomego jeziora. Bo nagle zerwał się wiatr, zatargał czubami sosen, kazał im bić pokłony jezioru, którego jednak nie mogły przebłagać, bo w napadzie wściekłości pokryło się pianą wzburzonych fal. A może