omal nie spadłem kilkanaście metrów w dół, na dno kamieniołomu. Ciepły wiatr był oddechem monstrualnego stworzenia, czającego się tuż za mną! Ogromny smok rozkładał skrzydła, wyciągał łeb ze ślepiami jak dwie krwawe plamy i potworną liczbą zębów. Instynkt podsunął mi najkrótszą i najprostszą drogę ucieczki - w dół, strasznie stromą, wąską ścieżyną, dobrą może dla kóz, ale nie dla ludzi. Przewróciłem się. Strach przygłuszył ból porozbijanych kolan i łokci. Biegłem, ile sił, pewien, że bestia mnie goni. Czułem wciąż na plecach jej oddech. Kamieniołom kończył się ślepym zaułkiem. Wciśnięty weń spojrzałem w oczy śmierci. Smok zbliżał się leniwym krokiem, wiedząc, że już