w lusterku, odbijały się płomienie, miał kolorową twarz, cień i blask pełgały po niej na przemian, księżyc tymczasem wzleciał gdzieś wysoko na niebo, zmalał, pobladł, i od tego wszystkiego, od światła, ciepła i zapachu kosodrzewiny padał na mnie coraz osobliwszy urok, i zrobiło mi się tak, że musiałam coraz mocniej ściskać dłoń Diega, bo jeszcze przypominałam sobie naszą drogę i tamto nad przepaścią, a Diego był obok, i coraz gwałtowniej coś mnie do niego ciągnęło, coraz niespokojniej, coraz, no, już nie wiem sama, już trudno - myślałam, i w tej pieczarze Diego się rozebrał, zobaczyłam nagie plecy, biały był, to przecież mężczyzna