mocną herbatę, samą esencję i w zachwycającej pogodzie ruszyli na Haidarabad. Sąsiad Hindus już wstał o świcie, by uprawiać ablucje na stopniach świątyni nad zbiornikiem wygładzonym, nalanym niebem po brzegi. Mimo źle przespanej nocy nie czuli zmęczenia. Młode słońce tryskając przez przydrożne drzewa dyszało im w twarze.<br>W południe Margit siadła za kierownicą, a jego naszło jakby odurzenie, senność, głowa mu zwisła, wiedział, że jadą przez równiny porosłe rzadkimi kępami drzew, obrazy niepostrzeżenie przenikały w zwidzenia, usypiał wdychając zapach suchych liści, wygaszonych ognisk i leciutki, ledwie do pochwycenia, perfum towarzyszącej dziewczyny.<br>Obudził się zawstydzony, śledził ją chwilę spod przymkniętych powiek, chwytał