łydek.<br> Niemal wyrwany z drzemki, przesuwałem się ostrożnie na drugą stronę legowiska, robiąc jej miejsce koło siebie.<br> Dopiero po chwili, gładząc przez sen siano, budziłem się.<br> Ostrożnie i z namysłem przekonywałem sam siebie, że oprócz mnie i polującej na ptaki kuny nie ma w stodole nikogo.<br> Zawstydzony, cofałem rękę z siana i otwierałem oczy.<br> Ale sołtysównę nadal widziałem w sobie, w chruście, gdzie w dzieciństwie łapałem we włosiane sidła ptaki, w rzece, do której skakałem goluteńki z wysokiego, wyjedzonego przez powodzie brzegu, w łące, na której leżałem obok parutygodniowego źrebięcia ssącego mój serdeczny palec.<br> Z tym większą przyjemnością spoglądałem na nią