reżimu. I dobrze.<br>Usiedli przy stoliku pod oknem, tuż przy żałośnie usychającej paprotce. Rubin położył gitarę na krześle obok i rzucił się bezsensownie na meni. Wertował kartki, wczytywał się w nazwy żarcia i cennik płynów, a Zygmunt rozglądał się za kelnerką, by czym prędzej zamówić dwa specjale. Ta, i owszem, siedziała za barem, drapiąc się w ucho. W końcu uniosła głowę, uśmiechnęła się i ruszyła w ich kierunku, poprawiając fartuszek na biodrach. Ale gdy oni, niczym dwaj spragnieni chmielowej strawy wędrowcy, wystawili szyje ku jej krągłościom, kelnerka przeszła obok. Natychmiast pobiegli wzrokiem za tyłkiem przypominającym tenisową piłkę.<br>- W czym mogłabym służyć