wysiedli z pociągu pod semaforem w podwarszawskim Milanówku. I przedziwnym zrządzeniem losu spotkali jeszcze na dworcu wysokiego, szpakowatego mężczyznę, który widząc, jak się bezradnie rozglądają po okolicy, poznał w nich repatriantów i zaproponował nocleg we własnym domu. Spora kamienica była niemal pusta - poza gospodarzem i jego młodszą nieco, ale też siwą i milczącą żoną, tylko na pierwszym piętrze mieszkali niekrępujący lokatorzy: on był inżynierem i dojeżdżał, jak większość mieszkańców Milanówka, do pracy w Warszawie, ona, magister farmacji, kierowała apteką w centrum miasteczka. <br>Rodzina Grodzickich zajęła tymczasowo wolny pokój na drugim piętrze, adaptowany ze strychu. Dwa dni później, kiedy ciotki już się