do skóry, nadzy, stoimy w sklepionym refektarzu, nie odważając się nie tylko głośniej odezwać, ale nawet głębiej odetchnąć, bo wydaje się nam, że zabrzmiałoby to jak wystrzał, i tylko obrzucamy się spojrzeniami: jeszcze się nie znamy, jeszcze nie wiemy, kto jest kim, jak się nazywa, skąd pochodzi, choć wszyscy wiemy, skąd zostaliśmy ocaleni, i już nie wstydzimy się siebie nawzajem, nie przysłaniamy dłońmi naszych nieopierzonych ptaszków,<br>ale we mnie, rzecz dziwna, budzi się wstyd, jakiego przedtem nie odczuwałem ani przez chwilę, mimo iż w krąg nie brakowało gołych dziewczyn, tu jednak, wśród samych chłopców, uświadomiłem sobie nagle, tak jak Adam i