się jakaś dziwna rzecz: w szkolnej sali niemieckiego gimnazjum przerobionej na kaplicę realizuje się Polska. Szopen wypiera wszystkie rekwizyty i rysy niemieckości, wąsy pana Pociejaka stają się ważniejsze od pomalowanego na zielono łuku nad oknem, muzyka zaciera rzeczywistość potoczną i przemijającą, zastępując ją rzeczywistością ustaloną i trwałą. Pękła bania ze skondensowaną polskością wyciśniętą z wieków, która zalała nas wszystkich. Wzruszenie wzmaga się i napina. Wychodzi raczej od słuchaczy, ale porywa i Jankę. Polonez grzmi i przewala się, pędzi przez pola, łąki, spoczywa chwilę pod wierzbą, zagląda do chaty, przyklęka pod krzyżem przydrożnym i sunie dalej, ku przyszłości nieznanej a świetnej, porywając