po powierzchni wody, co jednak wystarczyło, aby bieg rzeki nie<br>znosił kajaka. Siedziałem za plecami Anny, a ona z pełną ufności<br>twarzą, wystawioną ku słońcu, być może nawet nie myślała o mnie, lecz<br>odżyło we mnie to dręczące poczucie winy wobec niej, a tym bardziej że<br>nie mogłem się już skryć w żadnej uliczce, w sklepie, w kościele, za<br>żadnym drzewem, w żadnym cieniu czy choćby w skamlących nawoływaniach<br>tamtych za nami. Czułem, że powinienem przynajmniej coś powiedzieć, bo<br>tylko jakieś słowo mogłoby mnie wybawić z tej winy. Ten kajak, ta<br>rzeka, ta pustka dopominały się zresztą jakiegoś słowa, może nawet