grzbiecie schylonym nad krzewami bawełny, palcach skrwawionych o ostre blaszki pękniętych torebek, w których gnieździ się biały puch, o zasłyszanym znoju trzykrotnych zbiorów w ciągu roku. Wypadnie żałować, że wyjechały z Nowego Depo, i wspominać tamte czasy z tęsknotą. Spod żagli namiotu, którego skrzydła zostały podwinięte, widać było słoneczne gaje, skrzącą się rozszemraną wodę w pobliskim aryku. Jacyś żołnierze przeszli podśpiewując:<br><br><dialect>Tajoj, ta Jóźku, ta dawaj pyska,<br>Ta co tu robisz, zaraz mów,<br>Jesteś mi znajomy z bliska,<br>Z gęby twojej widać Lwów!...</><br>"Sami swoi - pomyślała. - I jakże mi obco wśród tej swojskości. Weseli, pełni wigoru. Mundur ich tak odmienił. Szczęśliwi