pierwszy brzask chmurnego dnia. Dobrą chwilę szamotał się z resztkami snów napastliwych i przykrych, ułomkami widziadeł i majaków, zanim pojął, że jest w domu, że leży na drewnianym wyrku przy jesionowej ścianie starego kredensu, że zbliża się świt niosący nadzieję wyzwolenia od strachów nocy. Męczyła go dusznota, więc odkrył się skwapliwie, lecz dotkliwy chłód nie dał ulgi. Serce biło niespokojnie, jakby we śnie, z którego dopiero co się uwolnił, przebiegał realnie obszary zwidów i lęku. Powoli z owych strzelistych kształtów niepokoju jęły się wysnuwać znajome odgłosy nocy. Gdzieś za drzwiami, w pokoju makat i sepiowych portretów, Dziadzia chrapał miarowo i ze