Sobótki. <br>Fajnie było wspinać się na szczyt ze świadomością, że podczas gdy my cieszymy się słoneczkiem, delikatnym powiewem wiatru okalającym nasze twarze i urokami natury, gdzieś tam na obrzeżach miasta tłum znajomych ludków siedzi sztywno w niewygodnych aulach . Widoczki cudne, choć trochę ograniczone poprzez mgłę. W połowie drogi na szczyt ślizgaliśmy się na topniejącym śniegu. I cóż, że nóżki miałam przemoczone a ciało zmęczone? Warto było! Wróciliśmy pełni wrażeń, z nowymi fotkami, zmęczeni, ale zadowoleni. Czasem trzeba oderwać się od tego codziennego świata (życia), by zyskać siłę na dalsze zmagania. <br>Znów miałam koszmarny sen. Ciekawe, czy dziś, na trzeźwo, znów mnie nawiedzi