słowa, zwłaszcza, jeśli nie ma ona postaci pisemnej umowy. - Kiedy remontowałem dom - wspomina pan Wacław - sąsiad polecił mi firmę od centralnego ogrzewania. Zadzwoniłem do szefa, ustaliłem termin rozpoczęcia prac instalacyjnych. Dzień wcześniej przygotowałem mieszkanie do remontu, wynosząc rzeczy, które mogłyby przeszkadzać. Trzy dni po umówionym terminie kilku telefonicznych ponagleniach i solennych obietnicach, że już jedzie do mnie ekipa, zjawił się samotny młodzieniec, wyraźnie poirytowany faktem, że musi się fatygować właśnie do mnie. Obejrzał miejsce pracy, podrapał się z frasunkiem po głowie, zadzwonił gdzieś przez komórkę, po czym oświadczył, że potrzebuje "boscha". Był szczerze zdumiony, że nie mam w domu takiego narzędzia