jak ze<br>szczęścia. Nigdy w życiu nie kochał tak żadnego stworzenia, jak w tej<br>chwili tego nie swojego konia.<br> Nagle z całej wielkiej radości ciął batem w kary rozpłaszczony<br>grzbiet, aż o mało go z wozu nie strąciło. Koń rzucił pysk do przodu,<br>wydłużył się, poniósł, jakby go weselna muzyka spięła w boki, jakby<br>pijanych drużbów poczuł nad sobą, że koła przestały nadążać.<br> Ale i ojciec rozjuszył się po tym pierwszym bacie, i ciął już raz po<br>raz, po bokach, po grzbiecie, do pyska sięgał, po tych <orig>badylich</> nogach,<br>w które tylko na wyczucie trafiał, bo gdzieś się zapodziały w tym