po bezdrożach Kazachstanu. Ta należała do gromadki geologów, którzy dłubali gdzieś w stepie i przysyłali ją do Nowego Depo po chleb raz w tygodniu. Nastała skwarna cisza południa, kurz wzniecony przez ciężarówkę jakby stężał kłębami w powietrzu. Trzymał się tak długo, że zdążyły trzykrotnie wejść na górę, zanim osiadł na spłowiałych kępach.<br>Z rusztowań widać było krytą strzechą chałupkę i starego inżyniera Zabuchina, który siedział w cieniu na ganku, pykając fajkę. Miał na sobie wyszywaną, lnianą rubaszkę, wypuszczaną na spodnie. W południe zawsze schodził z budowy, gdyż nie cierpiał skwaru, i przyglądał się z dala robotom. Czasem coś szkicował, ale przeważnie