się do wszystkiego i opowiedział policji wszystko, co w tej sprawie wiedział. <br>Motorem całego przedsięwzięcia był właściciel kawalerki, Andrzej L., który uznał, że wymuszenie haraczu na jednej tylko ulicy da im tyle pieniędzy, że nie dadzą ich rady przepić i przejeść. Wszystko szło dobrze dopóty, dopóki nie zauważyli, że <q>"latające spodki"</> są pod obserwacją policji. Wprawdzie policja pilnowała tylko klubu bilardowego, ale im się wydało, że to ich mają już na oku. Trzecią, poza nimi osobą, która znała nieco szczegółów (a w każdym razie wiedziała, że chodzi o duże wymuszenie), była długonoga Jolka. Toteż, na wszelki wypadek, postanowili ją usunąć, pozorując