wzrokiem, który mówił: "Co wy wiecie, nieszczęśni?" Cały czas kołysała się jak gdyby na niewyczuwalnym wichrze, wyciągała dłoń, otwierała ją i zamykała, przytakiwała czemuś gorąco, to znowu gorzko przeczyła - wyglądała wciągnięta w sprawy niedostępne reszcie publiczności. Kilka razy spoglądała na syna jak z drugiego brzegu rzeki - triumfująco i rozpaczliwie. Władyś spuszczał oczy. Kiedy jednak Butterfly pożegnała swoje dziecko krystalicznym bohaterskim la, później zaś szepnęła bez głosu: "Idź, baw się, baw...", Róża nagle zmieniła postawę. Usiadła sztywno, poprawiła żabot i włosy, naregulowała lornetkę, zaśmiała się zjadliwie. Ku najwyższemu zawstydzeniu Władysia, harakiri miłośnicy przyjęła ziewnięciem. Pinkerton krzyczał za sceną: "Butterfly, Butterfly!", a Róża