dole, na samym dnie doliny - rozszerzała się tu znacznie - jasną poruszającą się plamkę. Ręką, która drżała, wydobył z kieszeni małą składaną lornetę, nakierował ją...<br>To był człowiek. Powiększenie było zbyt małe, aby mógł zobaczyć choćby jego twarz - ale widział doskonale miarowe ruchy nóg. Szedł powoli, utykając lekko, jakby powłócząc skaleczoną stopą. Czy miał go okrzyknąć? Nie odważył się na to. Doprawdy, próbował: głos nie przeszedł mu przez gardło. Nienawidził siebie za ten przeklęty strach. Wiedział tylko, że teraz już na pewno nie odejdzie. Zapamiętał dobrze miejsca, którędy tamten szedł - zmierzał w górę coraz szerszej doliny, ku białawym stożkom osypisk - i zaczął