w lecie się tu wprowadziła. Zaraz się poznałyśmy, bo o tych samych godzinach wracamy z pracy. Ona z dyżuru w szpitalu, a ja z dawania dupy. Mówiłam ci, że ona pracuje na takim oddziale, gdzie dzieci <page nr=219> umierają na raka. Paskudna robota. Normalny człowiek parę razy w życiu się ze śmiercią styka, nie więcej. Jak już, to najczęściej staruszkowie umierają, a ona ciągle z kostucha ma do czynienia, i to jak. Raz, pamiętam, był taki tydzień, że jej trójka dzieci umarła. Można zwariować, facet. Ale ona jakoś się trzyma. Czasem mi tu płacze, jak wpadnie na herbatę. Ja nie płaczę, mówiłam ci