jak wór zboża zadany na plecy.<br>Ale zaciśnięcie jego rąk na stylisku poczułem aż w swoich dłoniach.<br>Trzymałem zresztą grabie lekko, prawie mu je podawałem. Gdyby chciał,<br>mógłby je wziąć z moich rąk jak z ziemi. Ale nie brał, tylko ściskał je<br>coraz mocniej, ściskał, jakby chciał ręce pogruchotać na stylisku,<br>obezwładnić je, te swoje wielkie ręce, w które wściekłość i siła<br>wszystka spłynęła. Spojrzałem z trwogą w jego twarz. Była skurczona z<br>wysiłku, a może z bólu, którego nie mógł przemóc, żyły krwią opite wiły<br>mu się po skroniach, na czole, po szyi. Czułem jego spieczony oddech w<br>swoich ustach