bez tożsamości, nikt, udręczona szmata ludzka lat dwadzieścia parę. Wkrótce wkładam na siebie mundur słynnej brytyjskiej armii marszałka Montgomery'ego, idę po tym miękkim dywanie słynnej opery rzymskiej, wśród fraków i toalet, idę do swego drogo zapłaconego fotela, jest mi wygodnie, przed rzymską spiekotą chroni mnie zachwycająca architektura, uszy moje zachwyca świetna muzyka, jakże świetnie wykonywana, oczy syci widok najsławniejszych artystów świata właśnie wychodzących na tę scenę.<br>Świat jest dla mnie pilnie strzeżoną salą obrad Biura Politycznego, tą samą, skąd płynęły kiedyś (ach, znowu nie tak dawno temu!) polecenia odbierające mi pracę, zakazujące moim bliskim wstępu na uczelnie, cenzurujące moją pisaninę, dyskryminujące