stosownie. - No to jak będzie względem tego drewna, ułożymy się? <br>Następne zdziwienie Róży to czerwony blask, jakim zakrzyczało słońce i przez to napastliwa świetlistość izby, jakby w jasny dzień zaświecił reflektor przeciwlotniczy. Otworzyła usta. Hrehor dla niej nie istniał.<br>Jassmont nie spieszył się z odpowiedzią. Ten Hrehor przychodzi, niczym przedwczesny święty Mikołaj, z furą prezentów, czy za tym nie kryje się coś pokrętnego? Sprzedać się za furę kradzionego drewna, żyć pod strachem? Przyjdzie granatowy albo żandarm i zapyta o asygnatę. Co wtedy powie, że dostał ot tak, z dobrego serca, od wdzięcznego czytelnika. Hrehorowi chodziła z przejęcia koścista grdyka. Wysunął się, niechlujnie