Niezorientowany milioner dowiedział się, że Ojciec to przywódca jednego z poznańskich gangów. On nie rzuca słów na wiatr. Wydał konkretne polecenie, by "frajera wywieźć do piachu". Kazimierz zdawał sobie sprawę, że znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Bandyci zwracali się do siebie, używając pseudonimów: Kaptur, Jacol, Bankowiec, Doktorek. Mówili, że mają swoje wtyki. Dzwonili z telefonów komórkowych do "ważnych osobistości" i do Ojca. Przerażony mężczyzna gotów był zrobić wszystko, byle mu darowali życie. A oni wycenili je na 50 tys. zł. O północy Ojciec zażądał, aby Kazimierz S. rano przelał gotówkę na wskazane konto. Skąd wiedział, że łodzianina na to stać? Wtedy