głuchy ryk, dudniący w oddali, jak gdyby ciężka artyleria przejeżdżała po moście.<br>- Lew wychodzi z jaskini! - mruknął pan profesor. - Biedna gazela... Co będziesz teraz czynił, przyjacielu? .<br>- Rozejrzę się trochę dokoła.<br>Warto było to uczynić, okolica bowiem była prześliczna. Nad zielonymi pagórkami zwisał ciężki, szczerozłoty namiot lata. Powietrze drżało w upale, syconym miodowymi zapachami. Brzęczały, buczały i śpiewały rozliczne głosy wśród traw i zarośli. Nieumęczona, niewidzialna orkiestra grała nieustannie, z oszołomioną radością; jedynie sroki, nie bacząc na strojne muzyckie zespoły, mąciły harmonię rozdzierającym skrzekiem, niesforne i kłótliwe, wymyślające sobie w zacietrzewieniu.<br>Głosy zaczęły cichnąć i zamierać, gdy się we wschodniej stronie ukazał