zajeżdżaliśmy najpierw do Dori. Jej matka była cioteczną siostrą naszej mamy. Oni mieli szynk i piwnicę z winem, które sprowadzali w beczkach, a sprzedawali w butelkach. Ludzie z całej okolicy się u nich zaopatrywali. Zostawialiśmy tam koszyki, żeby nie jeździć po mieście z całym towarem. Najlepszą gęś albo kurę na szabat mieliśmy zawsze dla nich. Dori, młodsza ode mnie o rok, miała wielkie czarne oczy, większe przy jej drobnej, delikatnej twarzy, żydowską, pergaminową cerę, troszkę przysypaną maczkiem dziecięcych piegów, które dodawały jej niewinnego wdzięku, a gęste czarne włosy lśniły na jej głowie jak diadem. Nie ulegało wątpliwości, że w Galancie księżniczką