lampie, Polek podszedł do ściany, zdjął dyscyplinę rzemienną i zaniósł ją Dziadzi na kolana.<br>13. Deszcz ustał dopiero nad ranem. Kiedy Polek obudził się z dławiącym uczuciem przerażenia, za ścianą ciurkały monotonnie ostatnie krople w rynnach. Małe okno przecięte podwójnym, jakby prawosławnym krzyżem zwiastowało pierwszy brzask chmurnego dnia. Dobrą chwilę szamotał się z resztkami snów napastliwych i przykrych, ułomkami widziadeł i majaków, zanim pojął, że jest w domu, że leży na drewnianym wyrku przy jesionowej ścianie starego kredensu, że zbliża się świt niosący nadzieję wyzwolenia od strachów nocy. Męczyła go dusznota, więc odkrył się skwapliwie, lecz dotkliwy chłód nie dał ulgi. Serce