Ale tak naprawdę, to grymasiłam, bo taki bilet tylko wszystko utrudnia, jak się tu jest. Nie walczysz o życie, bo jakby co, masz wyjście. I tego nie chciałam. Więc wrzeszczeliśmy na siebie, aż się ruch zatrzymywał na Lexington, i tak się to zderzało wszystko, ręka, pierś, bilet, bilet, pierś, ręka, szamotanina pod kurtką, jakby lis wpadł do kurnika, ale wreszcie Carlos wyszarpnął dłoń, bez biletu, i znowu wrzasnął, że mnie do niczego nie zmusza, open to open, jak chcę, to mogę oddać i wziąć sobie te pieniądze, tylko że lepiej niech tego nie robię, bo jak się dowie, zabije... Tak się