Kargul i znów<br>się chwycił za brzuch. Żeby ratować organizm, kołyszącym się krokiem<br>poszedł do chaty i przyniósł bańkę bimbru, co go jeszcze na<br>krużewnickich burakach wypędził.<br> - Jak <orig>swojuchą</> przepijemy, to nam żadna żaba nie zaszkodzi -<br>zawyrokował rozlewając bimber. - Ale jak ty mógł mnie takim świństwem<br>ugaszczać?<br> - Dziedzic Dubieniecki lał szampana z wanny gościom - bronił się<br>Kaźmierz. - A czy my teraz gorsze od dziedziców? Demokracja jest, każdy<br>może pić, co mu smakuje.<br> - Dla zdrowotności na dwa palcziki - mruczał Kargul, lejąc <orig>swojuchę</><br>do kubków. I znów zaśpiewali, najpierw o białym rozmarynie, który się<br>rozwija, a potem, że nie rzucą ziemi, skąd ich